Kastracja samców myszy
Wstęp
W ostatnich miesiącach w mysim światku panuje kompletna dezinformacja na temat zabiegu kastracji samców myszy. Oczywiście można mieć własne zdanie na każdy temat. Warto jednak podeprzeć je faktami, a w przypadku „znawców myszy” uważam, że nawet trzeba. Tymczasem większość opinii opiera się na starym i każdemu znanym „nie znam się, to się wypowiem”. Przekażę w tym tekście informacje z perspektywy hodowcy z ponad czteroletnim stażem hodowli myszy oraz ponad trzyletnim doświadczeniem w zakresie kastracji samców myszy.
Czym skutkuje obecna dezinformacja?
Po pierwsze, ograniczeniem dostępu do nowych domów stałych dla samców adopcyjnych - bo straszenie osób prowadzących domy tymczasowe „dużym ryzykiem zgonu” i „powikłaniami zabiegu” odwodzi te osoby od kastracji samców. Takie samce często zostają w domach tymczasowych aż do śmierci, blokując tym samym miejsce dla innych potrzebujących gryzoni nawet na 2 lata. Nie blokują zwykle jednej klatki, a bywa, że i kilkanaście, zakładając, że samce pochodzą z na przykład dwóch miotów „kinderniespodzianek”. Nie oszukujmy się - większość potencjalnych nabywców myszek chce mieć stado przynajmniej 2-3 pupili, a nie jednego samca, którego ze względu na częste zachowania agresywne nie można połączyć z żadnym innym samcem (ryzyko poważnego pogryzienia, w tym pogryzienia śmiertelnego), a ze względu na płodność - braku możliwości połączenia z samicą (chyba że ktoś chce zginąć jak legendarny król Popiel).
Po drugie, demonizacją osób decydujących się na wykastrowanie swojego/swoich samców myszy i nagonką na takie osoby. Nie ma znaczenia, czy na kastrację decyduje się osoba prywatna, osoba prowadząca dom tymczasowy, czy hodowca myszy. Każda z tych osób prędzej czy później mierzy się z komentarzem „Ale jak ty mogłeś/mogłaś narażać swojego pupila na takie ogromne ryzyko zgonu?!?!?! Jesteś nieodpowiedzialny/nieodpowiedzialna!!!”. Takie opinie są niesprawiedliwe i mijające się z prawdą, co wyjaśnię w dalszej części tekstu.
Na czym za tym polega ten „straszny” i „ryzykowny” zabieg kastracji samców myszy i dlaczego owiany jest wielką tajemnicą i grozą?
Do niedawna, poza laboratoriami, nikt nie decydował się na kastrację samców myszy na dużą skalę. Pisząc o „dużej skali” mam na myśli dosłownie setki samców. Nie ma się co dziwić - mało kto ma do czynienia z taką ilością myszy, a jeśli już w jakiś sposób wszedł w posiadanie tylu niekastrowanych samców, zdecydowanej większości osób nie byłoby stać na wykastrowanie ich wszystkich. Zabieg niestety w większości lecznic weterynaryjnych nie należy do najtańszych, jego koszt oscyluje w granicach 100 do 200zł.
Dotychczas jedynie pojedyncze osoby decydowały się na kastrację swoich mysich pupili, a za wskazania do zabiegu uznawało się nieliczne przypadki - nowotwory jąder, ropnie, wypadnięcie jąder z moszny (zwykle na skutek pogryzienia przez innego samca), przypadkowe nabycie pary mieszanej płciowo, bądź niemożność rozdzielenia stada samców na pojedyncze klatki, gdy ci przejawiali groźne zachowania agresywne względem siebie. Zabiegu nie podejmowała i nadal nie podejmuje się większość weterynarzy, gdyż zwykle brak im wiedzy i praktyki (niewystarczające kształcenie z zakresu wiedzy o gryzoniach w programie studiów weterynaryjnych), a nauka wykonywania tego zabiegu jest zwyczajnie nieopłacalna: trzeba niestety mieć się „na kim” nauczyć (co może wiązać się z większą śmiertelnością i powikłaniami, a co za tym idzie - wyrobieniem sobie przez lekarza weterynarii złej opinii wśród właścicieli gryzoni), a liczba osób chętnych na taki zabieg jest wciąż znikoma. Nie można w tym winić weterynarzy, że nie chcą się podejmować zabiegu kastracji samców myszy. Zabieg dla doświadczonej osoby jest banalny, a dla kogoś bez doświadczenia z chirurgią gryzoni, wykonanie go może graniczyć z cudem.
Kastracja samca myszy polega w dużym skrócie na:
- Znieczuleniu zwierzęcia do zabiegu - i z nim wiąże się największe ryzyko śmierci podczas kastracji.
- Usunięciu gonad (jąder)
- Zależnie od myszy - podaniu lub nie leków wybudzających oraz prawidłowej opiece weterynaryjnej. Niektóre myszy wybudzają się bardzo szybko po zabiegu i nie ma potrzeby podawania takich leków
Skoro zabieg wydaje się taki łatwy, to dlaczego sprawia tyle trudności i bywa ryzykowny?
- Dawki leków znieczulających podawane w podręcznikach weterynaryjnych są zwykle o wiele za duże. Najczęściej spotkałam się z zalecaną dawką aż 200mg ketaminy na kilogram masy ciała myszy. Efekt był taki, że na 10 pierwszych samców poddanych kastracji, aż 4 nie przeżyło jej z powodu przedawkowania znieczulenia. W praktyce dawka kilkukrotnie mniejsza niż w literaturze weterynaryjnej jest dawką wystarczającą do znieczulenia myszy na czas zabiegu kastracji. Od 2,5 roku 100% moich myszy nieobciążonych żadną chorobą (nowotwór, nowotwór z przerzutami, infekcja oddechowa) poddanych znieczuleniu ketaminą oraz ksylazyną, wybudza się po zabiegu. Nie jest konieczne znieczulenie wziewne do zabiegu kastracji. Czasami ta sama dawka leków znieczulających zastosowana u myszy z tego samego miotu może być za duża/za mała dla jednego z rodzeństwa. Każde zwierzę inaczej reaguje na leki, nawet podawane zgodnie z zaleceniami producenta, dlatego tak ważne jest doświadczenie weterynarza znieczulającego zwierzę i jego obserwacje.
- Dawka leków wybudzających jest za duża. Przy niedużej dawce leków znieczulających podawanie leków wybudzających zwykle mija się z celem. Przy prawidłowo wydawkowanych lekach, mysz zwykle budzi się w 10-15 minut po zakończonej kastracji. Podanie leków wybudzających w za dużej dawce (a tak jak wszystkie leki u myszy, łatwo je przedawkować) może doprowadzić do śmierci myszy, prawdopodobnie w mechanizmie tachykardii, migotania komór i nagłego zatrzymania krążenia. W praktyce polecam stosowanie leków wybudzających tylko w przypadku przedawkowania leków znieczulających, by odwrócić ich działanie.
- Nieprawidłowa technika chirurgiczna - tu można wymienić wiele: za szybko, za mocno, niedokładnie, niedbale. Myszy to małe stworzenia i do zabiegów chirurgicznych na małych gryzoniach trzeba mieć po prostu „to coś” i/lub lata praktyki.
- Nieprawidłowa opieka pooperacyjna. Mysz po zabiegu do czasu wybudzenia powinna znajdować się w spokojnym miejscu, na poduszce grzewczej (lub w specjalnym inkubatorze), pod dostępem tlenu, na papierowych ręcznikach (po których można również zauważyć ewentualne krwawienie z rany pooperacyjnej, świadczące o komplikacjach okołozabiegowych). Powinna zostać jej podana kroplówka, jeśli weterynarz uzna że jest to wskazane i antybiotyk zabezpieczający przed infekcją w ranie. Za niska temperatura może prowadzić do wyziębienia myszy, brak kroplówki może (ale nie musi) przedłużać czas wybudzania, brak antybiotyku może prowadzić do ropnia w mosznie, a dalej do posocznicy i śmierci.
- Trudności w solidnej ocenie stanu zdrowia myszy poddawanej zabiegowi. Tak naprawdę każde zwierzę przed zabiegiem powinno być dokładnie zbadane fizykalnie, mieć wykonane badania krwi, powinien zostać zebrany dokładny wywiad od właściciela. Zwierzę musi być w odpowiednim wieku i mieć odpowiedni rozmiar, żeby zminimalizować ryzyko powikłań zabiegu. Każda aktywna infekcja, kiepskie wyniki badań krwi, za młody/za stary wiek, za mały rozmiar ciała (a przede wszystkim jąder), to zwiększone ryzyko powikłań po zabiegu. Do tego dochodzą predyspozycje genetyczne do występowania wad serca, układu oddechowego, nadwrażliwości na środki znieczulające i wybudzające - jeśli w rodzinie myszy występowało któreś z powyższych, ryzyko zabiegu jest wyższe.
Czy zatem zabieg jest rzeczywiście niebezpieczny i obarczony dużym ryzykiem?
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi i każdy, kto opowiada się w 100% za lub przeciw, nie wie, o czym mówi. Każdy przypadek myszy należy rozważyć indywidualnie. Zwierzę musi być solidnie przebadane przed każdym zabiegiem, a w przypadku zabiegu kastracji musi być zupełnie zdrowe. Weterynarz musi być doświadczony, najlepiej udać się do kogoś, kto wykonał już wiele takich zabiegów z powodzeniem. Jeśli znana jest historia zdrowia i chorób w rodzinie danej myszy, szczególnie ich przeżywalność znieczulenia, weterynarz musi ocenić ryzyko związane ze znieczuleniem. Po zabiegu musi być zapewniona odpowiednia opieka pooperacyjna.
Biorąc pod uwagę wszystkie powyższe fakty, ignorancją jest jednoznaczne stwierdzenie, że „kastracja to zło”.
Dlaczego czasami warto jest zdecydować się na kastrację? Dlaczego ja jako hodowca zdecydowałam się na kastrację?
W naturze myszy żyją w dużych stadach rodzinnych, zarówno samce, jak i samice są silnie stadne. Samce tolerują swoich synów i braci, jeśli występują między nimi zgrzyty i któryś z samców o niższej pozycji czuje się zagrożony, bądź zwyczajnie postanawia założyć swoje własne stado - ma właściwie nieograniczoną możliwość odejścia od rodziny i znalezienia własnego terytorium, lub może oddalić się od dominującego samca na tyle, by nie prowokować agresji.
Udomawiając myszy, zabraliśmy im możliwość tego swobodnego odejścia od stada. Skutkuje to częstą agresją samców względem siebie trzymanych razem na zbyt małym terenie (nie oszukujmy się, nie jesteśmy w stanie zapewnić żadnemu z gryzoni trzymanych w domu warunków takich, jakie miałby w naturze), gnębieniem i gryzieniem słabszych osobników, co może prowadzić nawet do ich śmierci.
Dość samolubnie trzymamy zatem zwierzęta stadne w pojedynkę, skazując je na wyłącznie ludzkie towarzystwo. Jeden samiec zniesie to lepiej, nie dając po sobie otwarcie poznać, że brakuje mu mysiego towarzystwa (w naturze mieszkałby przecież w stadzie samiczek), drugi całe życie będzie apatyczny, „bardzo spokojny”, czego możemy nie odczytać za patologiczne zachowanie, trzeci zapadnie na stereotypię i na przykład maniakalnie będzie gryzł pręty, a czwarty po utracie stada rodzinnego (na przykład po śmierci brata) będzie przejawiał zaburzenia depresyjne i krótko po śmierci bliskiej mu myszy zachoruje lub „umrze bez wyraźnego powodu”. Oczywiście, zdarzają się mysie ewenementy, które nigdy nie zaakceptują towarzystwa innej myszy, niezależnie od płci lub kastracji, jednak są to wyjątki od reguły i w warunkach domowych można uznać je za przypadki patologiczne (być może w naturze takie osobniki zachowywałyby się inaczej).
Co daje kastracja samcom trzymanym w warunkach domowych, pozbawionych możliwości przejawiania w pełni zachowań naturalnych?
Agresja względem innych osobników męskich w zdecydowanej większości przypadków jest spowodowana wysokim poziomem hormonu produkowanego przez jądra - testosteronu. Usunięcie jąder to odcięcie głównego źródła produkcji testosteronu. W niewielkich ilościach jest on produkowany również przez korę nadnerczy, także kastracja nie spowoduje zupełnego zaniku produkcji tego hormonu. Testosteron u osobników płci męskiej jest hormonem ważnym w rozwoju aż do osiągnięcia dorosłości, dlatego warto z kastracją poczekać aż do osiągnięcia pełnej dojrzałości płciowej myszy. Oczekiwanie wiąże się niestety z ryzykiem, że zachowania agresywne wobec innych samców zostaną już utrwalone w psychice zwierzęcia. W praktyce natrafiłam na jedynie kilka takich przypadków, na wykastrowane (w chwili pisania tego tekstu) około 400 samców z moich linii hodowlanych. Zwykle kastracja nawet 1,5 rocznego samca niweluje zupełnie zachowania agresywne wobec innych samców.
To głównie testosteron napędza mysie samce do walki o teren, samice i dominację w stadzie. Testosteron w dużej mierze odpowiada również za nieprzyjemny i bardzo intensywny zapach samców, który wręcz odrzuca od ich adopcji. Kastracja w większości przypadków niweluje samczy zapach, staje się on porównywalny, a czasami wręcz mniej intensywny niż zapach samiczek. W warunkach domowych, gdy w małej klatce spotyka się dwóch nabuzowanych testosteronem samców, spotkanie może skończyć się tragicznie. Nie oszukujmy się, myszom, które mają być tylko i wyłącznie pupilami domowymi, które nigdy nie mają się rozmnożyć, tak wysoki poziom testosteronu nie jest po prostu potrzebny, a czasami wręcz uniemożliwia zdrowe funkcjonowanie z innymi myszami. Stajemy więc przed wyborem: skazać samca na samotne życie bez stada rodzinnego, skazać dwóch lub więcej samców na ryzyko ciągłych kłótni i bójek, a co za tym idzie możliwość zagryzienia któregoś z nich, czy oszacować ryzyko kastracji i umożliwić mu życie z innymi myszami. I znowu - każdy przypadek trzeba rozważyć indywidualnie.
Czemu niektóre hodowle i domy tymczasowe decydują się na wręcz masową kastrację samców myszy?
Będąc zupełnie szczerym - w dużej mierze przez miejsce, czas i finanse. Większość z nas nie ma domu z gumy, nieograniczonego czasu i środków finansowych. Praktycznie w każdym miocie urodzi się jakiś samiec, czasami urodzi się ich nawet kilkanaście. Zakładając, że w hodowli rodzą się 3 mioty miesięcznie, można uznać, że urodzi się minimalnie 3 samców, jeśli hodowca ma pecha, to i ponad 30. Samce niekastrowane są w hodowli zwykle bardzo problematyczne. Trzymane w stadach potrafią się potwornie okaleczać, czasami nawet zabić. Normą bywają utarty końcówek ogonów, rozszarpane uszy, ropnie zwykle na plecach, a czasami rozerwanie moszny i wypadnięcie jąder. Z wydaniem do nowego domu niewykastrowanych samców jest prawie zawsze problem, bo praktycznie nikt ich nie chce, nawet i za darmo. Spora część samców niekastrowanych ma bardzo uciążliwy zapach i prędzej czy później wdaje się w bójki z braćmi, czy ojcem, a samców niespokrewnionych nie poleca się w ogóle łączyć osobom niedoświadczonym i nieodpornym psychicznie na ewentualne konsekwencje łączenia. Konieczność rozdzielania samców agresywnych od tych żyjących grzecznie w stadzie prowadzi do zajmowania pojemników hodowlanych przeznaczonych dla par na kryciu, a w pewnym momencie zatrzymania realizacji planów hodowlanych głównie ze względu na brak miejsca, ale też zwiększone nakłady finansowe na pokarm i ściółkę i konieczności poświęcania większej ilości czasu na większą ilość zwierząt. Z patowej sytuacji wielu nadprogramowych i dorosłych już samców można wyjść na niewiele sposobów: oddawanie samców do adopcji za darmo (co wcale nie jest takie łatwe), oddanie samców na pokarm dla innych zwierząt, eutanazja i utylizacja w lecznicy weterynaryjnej, zawieszenie hodowli i przetrzymanie samców do ich naturalnej śmierci oraz... kastracja. Po kastracji samce zwykle bez problemu znajdują nowe domy w stadach myszy. Część hodowców zapobiega „przemyszeniu” samcami, usypiając samcze oseski w ciągu kilku dni po urodzeniu. Jeśli ktoś myślał, że hodowla pachnie fiołkami i polega na niańczeniu małych myszek, to właśnie wyprowadzam z błędu. Hodując, trzeba być gotowym na obecność śmierci w procesie hodowli.
Domy tymczasowe decydują się na szczęście coraz częściej na kastrację z powodów zbliżonych do powodów hodowlanych. Myszy szukających domów jest ogrom. Często do domów tymczasowych trafiają samice w ciąży, a tymczasowy opiekun decyduje się na odchowanie i wyadoptowanie miotów. Natury nie oszukamy, samce dalej się rodzą, a chętnych na ich adopcję nie przybywa. W rezultacie samce niekastrowane blokują miejsca w domach tymczasowych na długie miesiące, a inne potrzebujące myszy nie mają się gdzie podziać. Oczywiście kastracja w przypadku myszy nieznanego pochodzenia niesie ze sobą większe ryzyko niż kastracja samców ze sprawdzonej linii hodowlanej. Tutaj jednak każdy dom tymczasowy musi zadać sobie pytanie - czy warto zaryzykować i dać samcom więcej możliwości na adopcję przez domy stałe, czy nie ryzykować i blokować miejsca dla innych potrzebujących gryzoni.
Wspólnym powodem dla hodowców i domów tymczasowych jest świadomość natury myszy. Jak już pisałam, są to zwierzęta stadne i tylko nieliczne osobniki, często na skraju patologii zachowań, nie ucieszą się z towarzystwa potencjalnych kolegów lub koleżanek. Samce, gdy się im to umożliwi, przejawiają naprawdę piękne i rozbudowane zachowania i relacje stadne, pielęgnują się nawzajem, razem przekopują trociny w poszukiwaniu łakoci, budują gniazda, bawią się, a chorego osobnika otaczają często swoją opieką. Mysi ojcowie często z troską zajmują się swoim potomstwem i nierzadko spędzają równie dużo czasu w gnieździe z młodymi, co matki miotu. Nie zliczę już przypadków, gdy kastraci z mojej hodowli wydani do stad, wpadali w apatię i zaburzenia depresyjne, gdy stada lub nawet pojedynczego towarzysza zabrakło. Po ponad 3 latach kastrowania samców urodzonych u mnie nie zdecydowałabym się już na wydawanie samców (kastrowanych lub nie) do życia w pojedynkę i zabieranie im możliwości wyboru życia w stadzie.
Czemu ja zdecydowałam się w pewnym momencie hodowli zacząć kastrować urodzone u mnie samce?
Wpadłam w pułapkę początkującego hodowcy. Nie usypiałam części urodzonych samców zaraz po ich urodzeniu, naiwnie sądziłam, że bez większego problemu znajdą nowe domy. Kiedy hodowla zaczęła działać bardziej prężnie, miesięcznie rodziło się około 5 miotów, po 3-4 miesiącach miałam około 50 niewykastrowanych samców, na których nie mogłam znaleźć chętnych, a do tego połowa z nich próbowała się pozabijać. Co rusz któryś z samców miał pogryziony poważnie ogon, plecy, tracił kawałek ucha. W pewnym momencie byłam tak zdesperowana, że wybłagałam znajomego weterynarza o podjęcie się kastracji, chociaż nie miał ze znieczuleniem myszy doświadczenia. Tak jak pisałam - kastracja gryzoni wymaga praktyki, a wskazówki w literaturze weterynaryjnej wcale nie ułatwiają tego zabiegu. Niestety, zanim doszliśmy do tego, jakie dawki leków znieczulających są w rzeczywistości bezpieczne, a nie po prostu wskazane w podręcznikach, około 12 samców spośród ponad 50 umarło z powodu przedawkowania ketaminy lub leków wybudzających. Czy z perspektywy czasu i ilości samców poddanych kastracji uważam, że ta strata była warta podjęcia ryzyka? Tak. Gdybym nie podjęła ryzyka, wszyscy ci niewykastrowani samce żyliby w dalszym stresie wynikającym z pogryzień i prób dominacji przez silniejszych, większość z nich prawdopodobnie nigdy by nie znalazła domów, zakończyłabym hodowlę i podejrzewam, że dużo czasu by upłynęło, nim ktoś inny zdesperowany jak ja, podjąłby ryzyko kastracji swoich mysich pupili. Przez ostatnie 2,5 roku nie przypominam sobie utraty żadnego samca w wyniku kastracji, a samców pod moją opieką wykastrowanych zostało kilkuset. Podjęcie tego ryzyka pozwoliło wielu samcom, nie tylko tym urodzonym u mnie, znalezienie swojego stada, w którym mogli/mogą realizować swoje zachowania społeczne. Być może zachęciłam do kastracji niektóre domy tymczasowe. Dzięki tej decyzji nie byłam nigdy zmuszona w żaden sposób „utylizować” niechcianych samców. Czy to usypiając ich u weterynarza, czy przeznaczając na karmę dla innych zwierząt.
Czy kastracja samców myszy jest jedynie zachcianką właściciela?
Nie sądzę - osobiście dostrzegam bardzo jasne wskazania behawioralne do tego zabiegu, a czemu wskazania behawioralne miałyby być mniej ważne od medycznych?
Drogi Czytelniku, Czytelniczko. Jestem Ci wdzięczna, jeśli dotarłeś lub dotarłaś aż tutaj. Mam nadzieję, że informacje, które Ci przedstawiłam, pozwolą Ci na podjęcie racjonalnej i przemyślanej decyzji co do kastracji Twojego samca myszy, jeśli stoisz przed takim wyborem. Mam nadzieję, że dzięki nim Twoja opinia na temat kastracji, nie będzie tylko i wyłącznie Twoim „widzimisię”, ale będziesz mógł lub mogła oprzeć ją na faktach, a nie na zakodowanych lękach, lub wypowiedziach osób, które kastrowanego samca widziały co najwyżej na zdjęciu w internecie, a nie opiekowały się nim od początku do końca jego życia.
Tekst: Anna Kaźmierczyk, hodowla „z Gryzakowa”
Konsultacja weterynaryjna: lekarz weterynarii Martyna Dąbek
Data: 03.03.2020